Wirtualna szuflada

Więcej konkurencji, mniej przywilejów

By otworzyć gospodarkę, społeczeństwo i politykę na pracę i talent.

Kilka mitów o abonamencie
Dziennik 12 maja 2008



Egzekwowanie podatku od telewizora – tzw. abonamentu - tak jak egzekwowanie każdego podatku wymaga przynajmniej częściowej zgody opodatkowanych. Na tym właśnie polega demokracja. Tymczasem akceptacja Polaków dla podatku od telewizora maleje i będzie nadal maleć. I nic dziwnego.

Nie mam wątpliwości, że podatek od telewizora trzeba zlikwidować. I to z wielu przyczyn. -- choćby dlatego, że jest drogim w poborze i skrajnie niesprawiedliwym podatkiem, płaconym głównie przez osoby starsze i mniej wykształcone. Na szczęście w tej kwestii politycy poszli po rozum do głowy i przed kilkoma dniami Sejm zwolnił z płacenia abonamentu radiowo-telewizyjnego nie tylko emerytów czy rencistów, ale również bezrobotnych. I bardzo dobrze.

Oczywiście naturalne jest pytanie, co zatem w miejsce abonamentu. I czy to coś będzie bezpieczniejsze, sensowniejsze i bardziej sprawiedliwe? Otóż – tak jak o tym mówi projekt proponowany przez Platformę Obywatelską – należy stworzyć przejrzysty mechanizm zamawiania na rynku misyjnych treści pożądanych przez obywateli. Temu ma służyć powołanie Funduszu Misji Publicznej, które oznaczać będzie przejście od finansowania przerośniętej instytucji do finansowania zadaniowego: płacenia przez państwo za konkretne audycje. Czy nie po to istnieją media publiczne, by za publiczne pieniądze oferować wysokogatunkowe, misyjne produkty?

Wydawałoby się to oczywiste, ale front obrony abonamentu nie tylko nie ulega rozproszeniu, ale wręcz zwiera szyki. Jakie wysuwa argumenty? Delikatnie mówiąc nielogiczne. Mój ulubiony to ten o abonamencie jako gwarancji niezależności publicznych mediów od polityków. Kto nie rozumie, jak skutecznie abonament wspierał dziennikarską niezależność przy Woronicza w czasach PRL albo w ciemnych latach III (a potem i w jasnych miesiącach IV) RP, ten kiep!

Ale lubię też argument o tym, że abonament jest dogmatem w tzw. „europejskim modelu mediów publicznych”. A co za tym idzie, każdy kto jest przeciw abonamentowi jest przeciw Europie. Teza ciekawa, ale niestety nieprawdziwa, przede wszystkim dlatego, że ów „europejski model” nie istnieje. W Europie działa co najmniej kilka sposobów finansowania publicznych mediów: z abonamentu, z reklam, z budżetu, z sektora prywatnego, albo z każdego po trochu. Telewizje utrzymywane wyłącznie z abonamentu są w zdecydowanej mniejszości wśród europejskich stacji państwowych. Zgodnie z ostatnimi danymi chodzi ledwie o trzy stacje - BBC (Wlk. Brytania), DR (Dania), SVT (Szwecja). Ale w Polsce, na przekór faktom, sympatia do abonamentu staje się powoli testem na europejskość. I najlepiej zdają go PiS, LPR i Radio Maryja – znani fani podatku od telewizora.

Obrońcy abonamentu przekonują też czasem, że jest to najbardziej stabilny i najbezpieczniejszy sposób finansowania publicznych mediów. I to w czasie, gdy ściągalność i wpływy z abonamentu od lat systematycznie spadają! Przecież wystarczy odrobina zdrowego rozsądku by zauważyć, że pieniądze pochodzące z budżetu państwa i przekazywane Funduszowi Misji Publicznej są dużo pewniejszym źródłem finansowania telewizyjnej i radiowej twórczości. Jeżeli mielibyście kupić dla waszej kamienicy miotłę, skąd wolelibyście wziąć na nią pieniądze: ze zrzutki wśród kapryśnych, niesolidnych i spóźnialskich sąsiadów, czy ze wspólnotowej, wcześniej uzbieranej kasy? Jeżeli więc abonament daje komuś bezpieczeństwo, to nie twórcom lecz politykom, którzy jak zwykle za nic nie odpowiadają. Rząd zwala winę za ubytki w finansach TVP na Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, która ustala wysokość abonamentu, a Krajowa Rada zwala na rząd, który nie umie go ściągnąć. Jeśliby jasno obarczyć jedną instytucję – np. Fundusz Misji Publicznej - finansowaniem misji państwa w mediach, wtedy wiadomo będzie kogo wyborcy mają rozliczyć za nudną i głupawą ofertę programową. Z drugiej strony ten, kto będzie odpowiadał za wydatek grosza publicznego dopilnuje też, by go dłużej nie marnotrawiono i nie rozkradano.

Abonament w kształcie, jaki dziś znamy, służy wszystkiemu, tylko nie misyjności mediów. Służy zachowaniu setek zbędnych etatów przy Woronicza, łataniu dziur w budżetach „bratnich instytucji”, wypłaci ogromnych odpraw kolegom prezesa, a także – jak się ostatnio dowiadujemy – służy obsłudze prawnej sądowych procesów niektórych pracownic TVP. O tym, jak jest „skuteczny”, „bezpieczny” i jak wspiera misję przekonujemy się już od ponad dwudziestu lat. Może czas się przekonać, czy inny system nie byłby jednak lepszy?