Wysoka woda – 3

Sobota wieczór, noc i niedziela poranek.

Po wsi jeździ policja i przez głośnik nadaje, żeby ludzie stawili się pod wał kłaść worki. Zaczynamy ściągać je z przyczep i układać.

W zdezorientowanym mrowiu ludzkim, zawsze się znajdzie któs kto tubalnym głosnym głosem porządzi. Byle dobrze zarządził dobrze to jakoś pójdzie. Potem tłum stanie się grupą i już się sam rządzi własnymi prawami. Tak jest i tym razem. Krzyczą, by worki skręcać luźnym końcem, żeby piasku nie wypłukało. Dobrze krzyczą. Ludzi coraz więcej. Ciągników z workami coraz więcej. Ustawiamy ich w rzędy podające worki. Czasami nowym powiemy jak worki układać. Tłum przeobraził się w mrowisko, ma już swoje zasady, swoje tempo pracy. Wchłania i przystosowuje po swojemu nowo przybyłych. Robi się ciemno. Odpalamy na wozie agregat i na maszcie dajemy w góre halogeny. Ta druga straż, wyjmuje swój agregat, rostawia lampy i daje światło. Mrowisko już dobrze samo działa. Strażacy mogą chwilę odpocząć. Co jakiś czas przez radio potwierdzamy, że jeszcze potrzebujemy worków. Niektóre poznaję po kolorze, to są te worki, które sypaliśmy rano. Za jakąś chwilę musimy się wykłócić na radiu w państwowej straży pozarnej o kolejną rolkę geowłókniny. Przyjeżdża. Ale ktoś krzyknął, że ma jechać pod przeciek, przy przepompowni. Już odjeżdża. Sprintem za ciężarówką. Walimy w kabinę jadącej ciężarówki. Kierowc staje. Kilka przekleństw, ogólnie o bałaganie nie do nas, ale rolka nasza. Na plecy i rozwijamy pod wałem. Mamy nawet małą rezerwę, na jakieś 10-15 metrów, którą zostawiamy nie rozwiniętą. Zbliża się północ. Worki dalej przyjeżdząją, a ludzie je układają. Siedzimy na rozwnietej geowłokninie, jakieś działkowiczki nad nami się użalają, że my tacy zmordowani, pytają czy kawę nam zrobić. Jasne!

Zaraz przychodzi dowódca i mówi, żebyśm obchód walu zrobili. Mówię dobra. Koledzy do mnie lekką pretensję mają: a co z kawą?! We trzech idziemy na obchód wału. W ciemnościach wpadamy na kolegę strażaka, który idzie z niezbyt urodziwą dziewczyną. Wyraźnie jest zmieszany. A my w śmiech: „B. sobie poruchał, a my tu ciężko pracujemy”. Koledzy będą z niego drwić jeszcze w dniu następnym. Każda grupa, żeby rozładować nerwy potrzebuje jakiegoś kozła ofiarnego, albo się przynjamniej trochę pokłócić, inaczej nie idzie razem przy zmęczeniu tyle godzin wytrzymać.

Trzysta metrów dalej napotykamy ten przesiąk cożeśmy go najpierw zauważyli.  Siedzi tam może ze trzydziestu ludzi. Rozłożyli z 50 worków. A potem o nich zapomnieli. Idźmy jeszcze kawałek dalej. To moja sugestia. Koledzy mają pretensję: co z kawą. Ale poczucie obowiązku zwycięża i przejdziemy jeszcze kilkaset metrów do miejsca, gdzie grunt przy wale się wyraźnie wznosi. Wracamy. Mijamy po rodze zapomnianych cywilów ochotników przy tych 50 workach. Obiecujemy wezwać dodatkowe worki. Znajdujemy nasze działkowiczki z kawą. My tu na Panów czekamy i nikomu nie dajemy – pić kawy się ma rozumieć – bo na podziekowanie za kawę „niech Pan Bóg w dzieciach wynagrodzi” odpowiadają, już dawno wynagrodził. Wracamy na wóz. Radiem załatwiamy więcej worków dla tych zapomnianych przy małym przesiąku. Jeszcze jeden traktor z workami. Drugi i trzeci. Sztab pyta po raz kolejny czy naprawdę potrzebujemy tych worków. Pewnym tonem głosu, który tu decyduje o skuteczności prośby potwierdzamy, że owszem. Dochodzi godzina druga, lub trzecia. Obok wozu przechodzi kolega B i jego koleżanka. Nie jest taka straszna, co najwyżej ma szerokie zawieszonie. Jakoś dziwnie rozprężeni  i zadowoleni. My na samochodzie w ryk, a przez okno jakiś przaśny na pograniczu wulgarność komentarz. Ten to ma szczęscie. Worki ułożone. Zwijamy się na drogę asfaltową do wsi obok wału. Tam sztab, samochody i cały majdan. Odjeżda wojsko. Odjeżają kolejna straże. Ale my słyszymy: „zostajecie na noc pilnować wałów”. Kurwa! Miałem się w ten weekend wyspać i obrobić na komputerze robotę dla klientów na poniedziałek. Ale chuj. Moja wieś kilka kilometrów dalej, pieszo nie pójdę i chłopaków przecież nie zostawię. Siedzimy na wozie. Co jakiś czas koledzy idą na wał. Naprzeciwko stoi wóz z jeszcze jedną OSP z poza naszej gminy. Oni już drugą noc nocują na wozie. Znalazła się jakaś zapomniana butelka. Moje chłopaki piją po łyku. Ci w tamtym wozie zauważyli i się smieją.  Ja nie piję. Jestem wkurwiony, że wszyscy się rozjechali a nas zostawili na noc. Tyle straży było. Mogli to inaczej zorganizować.

Ściagam z wozu nomex – mundur na pożary – owijam sie i jakoś tak kimać usiłuję. Niebo na wschodzie robi się wyraźnie jaśniejsze. Co i raz koledzy idą na obchód wału. Potem robimy objazd całego wału. W telepiącym wozie uda mi się trochę przespać na pograniczu snu i świadomość. Ale czuje się wyraźnie wypoczety. Wracamy. Biorę jeszcze jeden Nomex, włażę na dach i tam pomimo chłodu i komarów usiłuję trochę się przespać. Potem wezwanie: "pomiędzy gospodarstwem S. a gospodarstwem M. wał przecieka". Jedziemy. Faktycznie, droga jest ciasto w misce. Nadepniesz w jednym miejscu, a pół metra dalej podnosi się droga. Pytają nas, bardziej prosząco niż awanturnie, co my teraz zrobimy. Moje chłopaki znają się z nimi od lat. Ale chętnie byśmy im odpowiedzieli, że kurwa stawu 5 metrów od wału było nie kopać debile jedne. Mówimy jednak, że wracamy do sztabu i wezwiemy pomoc. Mówię dowódcy, żeby otaśmować drogę, żeby nikt nie jeździł. Ale on jakiś taki niewyraźny. Nie wiem, czy zmęcznie, czy taki jest. W tej mojej myśłi jakaś niewypowiedziana pretnesje, albo zmęcznie. Ale odpuszczam, bo samemu też mi się nie wiele chce. Wracamy. Zdajemy relację. O ósmej mówią: jedźcie do domu, wracajcie na dziewiątą na akcję. Będą worki, helikoptery i wojsko. Jezusiczku. Cały świat się do nas zjedzie. Pieprzę helikoptery. Mówię idę do domu spać. Niech na dziewiątą idzie reszta strażaków co jeszcze nie byli w akcji. A na głowie gdzieś ciąży pytanie: jak ogranę pracę dla klientów na poniedziałek, jak będę sobie radził na spotkaniach z ludźmi przy takim zmęczeniu. Praca z ludźmi wymaga  dystansu i spokoju, by panować nad icch emocjami i działanami. Ale co tam, wszystko mi teraz jedno. Tłumaczę sobie, że ratować własny dom trzeba. Ale zły głosi mówi, mi mogłeś to olać inni, by to zrobili, a ty byś na siebie w tym czasie pracował. Leje na ten głosik jadę spać.  C.D.N.

0 comments… add one

Leave a Comment