Sposobem na naprawę polskiej szkoły nie jest efekciarskie odbijanie się od ściany do ściany: od obowiązkowych mundurków Giertycha do likwidacji prac domowych Nowackiej. Jest nim empowering polskich nauczycieli do kierowania nauczaniem powierzonych im dzieci.
Awantura o pracę domową w polskiej szkole jest dyskursem zastępczym. Pomija źródło głównych wad polskiej szkoły: tkwienie w XIX wiecznej pedagogice uczenia na pamięć tego co dorośli sobie wymyślą. Zwiększanie czy zmniejszanie prac domowych we wszystkich szkołach edyktem ministry z Warszawy nie naprawi polskiej szkoły.
Ponad pół wieku literatury naukowej o wpływie prac domowych na wynik nauczania nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Suma badań zdaje się być szeroko i lekko pozytywna dla pracy domowej, ale z wieloma zastrzeżeniami. Tu jeden niedawny przykład:
A tu drugi przykład:
Brak w pełni jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o korzyści z pracy domowej wynika prawdopodobnie z tego, że istotne jest zastrzeżenie „to zależy”. Uczniowie są różni. Rodziny uczniów są różne. Szkoły są różne. Środowiska społeczne uczniów są różne. Nie ma jednego idealnego sposobu uczenia wszystkich. Badania, które obejmują wszystkich obejmują również, tych którym praca domowa nie pomogła lub zaszkodziła.
Z konkretnych pojedynczych badań wpływu prac domowych na wyniki nauczania wychodzą różne i czasem sprzeczne wnioski jak np:
Powyższe wnioski należy również przyjmować z wieloma zastrzeżeniami. Przykładowo w wielu badaniach związek między pracą domową a wynikiem nauczania ustala się na podstawie samo-raportowania uczniów lub rodziców o czasie poświęconym pracy domowej oraz wynikach sprawdzianów w krótki czas po okresie objętym samo-raportowaniem czasu poświęconego na prace domowe. Wyniki klasówek czy semestralne oceny to nie jest to co większość z nas ma na myśli, gdy myśli o wynikach nauczania.
Sam spór o prace domowe ma długą tradycję. Najlepiej opisany jest w USA. Przytoczę tu dłuższy opis bo wynika z niego sporo dla nas w Polsce W USA w latach 1920ych i 1930ych postępowcy ograniczali prace domowe. Źródło pomysłów na ograniczenie prac domowych było w spostrzeżeniach społecznych oraz rozwijającej się wówczas żywiołowo w USA psychologii rozwoju dziecka:
Wszystkie te inspiracje przemożne w USA na początku XX wieku odrzucały XIX-wieczne pamięciowe uczenie zadanej listy faktów i jej odtworzenie przed nauczycielem na ocenę. Podważały uzasadnienie dla wówczas obowiązujących w USA formy i funkcji pracy domowej.
Jednak w latach 1950ych amerykańscy postępowcy stracili wpływy na rzecz ruchu doskonałości akademickiej. Zwłaszcza po wystrzeleniu Sputnika na orbitę okołoziemską Amerykanie wpadli w panikę, że są do tyłu za ZSRR. Jednym z pomysłów na zimnowojenne ściganie się z ZSRR było: zwiększyć ilość pracy domowej.
Już w połowie lat 1960ych i w latach 1970ych wahadło pracy domowej ponownie odchyliło się w kierunku mniej pracy domowej. By w atmosferze gospodarczego schyłku potęgi USA w latach 1980cyh i 1990ych (tak, ono wtedy się bali, że przegoni ich Japonia) znowu w dyskursie publicznym modne stało się hasło: więcej pracy domowej!
Wracając do Polski: decentralizacja szkół tak. Efekciarskie pomysły z Warszawy typu obowiązkowe mundurki dla wszystkich czy brak prac domowych dla wszystkich nie, nie, nie!
Chcemy lepszej szkoły? Wyzwólmy nauczycieli z papierkowej biurokracji – udowadniającej, że realizują program na wypadek kontroli z kuratorium! Znieśmy obowiązek ścisłej realizacji szczegółowo określonej podstawy programowej! Dajmy nauczycielom możliwość rozwijania powierzonych im dzieci. Dostosowania pracy domowej do potrzeb poszczególnych powierzonych im dzieci.
Nauczyciel, który nie może samodzielnie zdecydować co i jak uczyć, który na każdym kroku boi się dyrektora i kuratorium, jest upadlany bezsensowna papierologią i zobowiązany podejmować wobec uczniów czynności pedagogiczne, które nie mają sensu nie wychowa uczniów samodzielnie myślących, zdolnych do samodzielnej pracy w grupie wierzących w siebie i szanujących innych.